Dzień drugi zwiedzania Edirne zaczęliśmy z samego rana, wsiadając na rowery i wyruszając przez zaspaną jeszcze o tej porze dnia dzielnicę Karaağaç. Naszym pierwszym celem był zespół bunkrów i obwarowań Edirne zwany Hıdırlık Tabyaları. Ten punkt programu wycieczki był drugim, po centrum handlowym Erasta, obiektem wytypowanym przez młodszą część ekipy Turcji w Sandałach. Zanim jednak tam dotarliśmy, trzeba było się nieco wysilić.
Trasa przejazdu rowerem przeprowadziła nas przez dzielnicę Karaağaç, po czym nieco się zagubiliśmy. Po użyciu nawigacji odnaleźliśmy się... na świeżo zbudowanym wielopasmowym moście nad rzeką Maricą, niepokojąco przypominającym autostradę. Okazało się, że nazywa się on Karaağaç Pazarkule Köprüsü i jest częścią projektu rozbudowy sieci dróg wokół Edirne. Podczas naszego porannego przejazdu był na nim nikły ruch samochodowy, ale niestety chodnik dla pieszych był usiany odłamkami szkła z potłuczonych butelek. Trudno nam było sobie wytłumaczyć, czemu w tym oddalonym od centrum Edirne miejscu ktoś miałby celowo tłuc szklane opakowania. Na szczęście naszym oponom nic się nie stało.
Zjazd z mostu doprowadził nas na teren budowy dalszego odcinka drogi i nieco się znowu zakręciliśmy, docierając do dobrze nam znanego meczetu Gazi Mihal. Byliśmy tam świadkami, jak ciężarówka spierała się o pierwszeństwo przejazdu z wozem ciągniętym przez konia i prawie go przegrała. Stamtąd odbiliśmy na zachód i dojechaliśmy do dzielnicy Yıldırım. To omijana szerokim łukiem przez turystów część Edirne, w której zorganizowaliśmy sobie śniadanie z dyskontu BIM. Pożywiliśmy się małymi ciasteczkami o różnym smakach, często rozdawanymi w tureckich autokarach dalekobieżnych i popiliśmy to ayranem. Tak posileni, zaczęliśmy przemierzać ostatni odcinek drogi do bastionu Hıdırlık.
Właśnie w tym momencie dostatecznie dotarło do nas, że Edirne jest z całą pewnością częścią Bałkanów, przynajmniej z powodu ukształtowania terenu. Z dzielnicy Yıldırım do bastionu ciągnie się bardzo długi i miejscami dość stromy podjazd. Mijane przez nas Turczynki na nasz widok zakrzyknęły "Çok zor, zor, zor!" czyli "Bardzo trudno, trudno, trudno!" No i łatwo nie było, ale wjechaliśmy na sam szczyt wzgórza, z którego tej okolicy pilnowały niegdyś fortyfikacje bastionu Hıdırlık.
Budowę pierwszych fortyfikacji w Edirne rozpoczęto pod nadzorem Hodży Isaka Efendiego, tłumacza Rady Sułtańskiej, w obliczu okupacji rosyjskiej w 1829 roku. Jedną z najważniejszych z tych zbudowanych struktur był bastion Hıdirlık, który był również używany w I wojnie bałkańskiej. Bastion ten jest największym, ale nie jedynym zachowanym bastionem w Edirne. Ma obwód około 1800 metrów i składa się z głównego budynku, pomieszczeń artyleryjskich, baterii artyleryjskich, okopu i dziedzińca. W doskonale odrestaurowanych wnętrzach działa obecnie muzeum wojskowe, poświęcone historii Bałkanów, samego Edirne i wojnom bałkańskim.
Zwiedzanie bastionu zajęło nam sporo czasu, a byliśmy jednymi z nielicznych gości. Być może w czasie roku szkolnego panuje tam większy ruch. W każdym razie gorąco polecamy odwiedzenie tego obiektu, z racji jego wyjątkowej historii, ciekawych ekspozycji oraz wspaniałych widoków na okolice Edirne. Tymczasem poczuliśmy się nieco głodni i przypomnieliśmy sobie, że w drodze do bastionu minęliśmy restaurację specjalizującą się w zupach. Wróciliśmy więc szybciutko (bo było z górki), do dzielnicy Yıldırım i zaparkowaliśmy rowery przy lokalu o nazwie Çorbacı Ali Usta.
Podjęto nas w tym skromnym lokalu po iście po królewsku, cała obsługa szybko donosiła zamówione przez nas zupy, pilaw i napoje, nie zabrakło też przystawek, w tym bardzo pikantnej papryki, która stanowiła doskonały powód do śmiechu przez łzy dla części ekipy TwS. Okazało się, że byliśmy dość rzadkim zjawiskiem w tej części miasta — cudzoziemcami, w dodatku mówiącymi nieco po turecku. Na koniec zostaliśmy też gwiazdami tureckiego Instagrama, bo właścicielka lokalu zrobiła nam zdjęcie i wrzuciła je do tego medium społecznościowego.
W drodze do centrum Edirne podjechaliśmy jeszcze do Muzeum Zdrowia mieszczącego się w kompleksie meczetowym Bajazyda II w dzielnicy Yeniimaret. Co prawda obiekt był nam już znany, ale tym razem udało nam się zajrzeć do sekcji poświęconej kuchni tureckiej działającej w budynku dawnej kuchni dla biednych, która podczas naszych poprzednich wizyt była nieczynna. Młodzieży natomiast spodobały się niezwykle kudłate kury, o ile drób można nazwać kudłatym, przechadzające się po dziedzińcu kompleksu. Wiele dyskusji o osmańskiej medycynie później byliśmy gotowi wrócić do centrum miasta.
W drodze postanowiliśmy jeszcze zajrzeć do pozostałości pałacu sułtańskiego Saray-ı Cedid-i Amire, które od kilku lat są w remoncie. Przed laty można było tam swobodnie przechadzać się pośród zarośniętych chaszczami ruin, ale obecnie napotkaliśmy na solidne ogrodzenie, które uniemożliwiło nam spojrzenie na teren pałacowy. Dopiero po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się ze zdjęć umieszczonych na tureckich portalach informacyjnych, że pałac ten jest obecnie odbudowywany praktycznie od zera.
Opuściliśmy dzielnicę Yeniimaret przejeżdżając mostem Saraçhane, teoretycznie zamkniętym dla ruchu samochodowego, dzięki czemu ruch pojazdów zmotoryzowanych był na nim niewielki. Naszym celem była odbudowana kilka lat temu Wielka Synagoga — trzeci punkt wycieczki po Edirne wybrany przez naszą młodzież. Rowerami dotarliśmy do początku głównego pieszego deptaku Edirne, czyli ulicy Saraçlar i na piechotę przedarliśmy się przez tłum aż do synagogi. Synagoga ta to świetne miejsce na odpoczynek od upału — wstęp jest do niej darmowy, ławki — wygodne, a temperatura we wnętrzu — bardzo przyjemna. W sumie było aż tak błogo, że z trudem wyciągnęliśmy z synagogi naszą młodzież, która postanowiła tam gruntownie wypocząć.
Po długich negocjacjach udało się nam ruszyć w dalszą drogę — celem był zakup mieszanki przyprawowej do tureckich kotletów mielonych, czyli köfte. Tę przyprawę można nabyć wyłącznie na bazarach, nie udało nam się nigdy zakupić jej w sklepach czy supermarketach. Tym razem poszukiwania zawiodły nas do bazaru Alipaşa Çarşısı przy ulicy Saraçlar. Nawet w tym sporym bazarze znajdowało się tylko jedno stanowisko z przyprawami, a w dodatku o przyprawę trzeba się było specjalnie dopytać, bo była sprzedawana spod lady. Zdecydowanie łatwiej w Edirne o zakup mydełek w kształcie owoców, ozdobnych miotełek czy też pamiątkowych ściereczek kuchennych.
Zaopatrzeni w zapas przyprawy zrealizowaliśmy jeszcze jeden punkt obowiązkowy naszych wizyt w Edirne — zdjęcie potomstwa pod pomnikiem tulipanów przy bulwarze Atatürka, tuż przy wyjściu z bazaru Alipaşa. Ta rodzinna tradycja została zapoczątkowana w 2012 roku, ale obecnie nieco trudniej jest je namówić do odtworzenia oryginalnej pozy wymagającej trzymania się za rączki.
Wracając do naszego zakwaterowania w Karaağaç zatrzymaliśmy jeszcze rowery przy pewnym niecodziennym obiekcie, znajdującym się tuż za mostem nad Maricą. Jest to największa na świecie patelnia, która została użyta w 2018 roku do usmażenia 600 kg słynnej wątróbki z Edirne. W ten sposób został ustanowiony rekord wpisany do Księgi Guinnessa, a patelnia stała się dość nieoczekiwaną atrakcją turystyczną miasta.
Po odświeżeniu się w apartamencie udaliśmy się po raz drugi na obiad do centrum handlowego Erasta. Tym razem wybór padł w inną turecką restaurację sieciową — Baydöner. Specjalizuje się ona zasadniczo w podawaniu różnych wariacji na temat dönera, w tym Iskender kebaba oraz kebaba o nazwie beyti — płatów dönera zawiniętych w cienki podpłomyk i zapieczonych oraz podanych z sosem jogurtowo-pomidorowym.
Na tym skończył się program drugiego dnia zwiedzania Edirne, a wieczorem powiedzieliśmy sobie, że zapewne był to dzień najbardziej intensywny, ze względu na długość i stromość przejazdów.