Podróżnik:
Organizator:
Zapewne słowo „przygoda” dla każdego znaczy coś innego, jednakże dla nas, dojrzałych wiekiem podróżników, nasza trzytygodniowa wyprawa po Turcji na takie właśnie miano zasłużyła. Pomysł narodził się gdzieś w marcu. Nie mieliśmy wówczas zbyt dużego pojęcia o tym, gdzie chcielibyśmy pojechać i co zobaczyć. Zaczęły się więc internetowe poszukiwania informacji i wtedy trafiłam na stronę „Turcja w sandałach”. To było właśnie to czego poszukiwałam! Tu znalazłam większość użytecznych informacji i na ich podstawie opracowałam plan naszej podróży. Teraz, z perspektywy, mogę stwierdzić, że wszystko co znalazłam na stronie TwS okazało się naprawdę pomocne, a kalkulacja kosztów podróży, którą zrobiłam na tejże stronie była dość zbliżona do rzeczywistych kosztów naszej wyprawy. Oczywiście, w trakcie przygotowań, korzystałam też z innych źródeł, szczególnie ze stron anglojęzycznych.
Trasa wyprawy
Nasza wyprawa trwała od 19.09.2010 do 10.10.2010 i przemierzyliśmy autobusami, promami, dolmuszami, pociągiem i pieszo ponad 4800 km na terenie Turcji. W skrócie wyglądało to następująco:
19.09 Przylot na lotnisko Sabiha Gokçen w Stambule po stronie azjatyckiej
19-21.09 Zwiedzanie Stambułu (2 noclegi)
Przepłynięcie promem na stronę europejską,
spacer bulwarem nad Bosforem,
Błękitny Meczet,
Pałac Topkapi,
Cysterna Bazylikowa,
Bazar Kryty i Korzenny,
Meczet Yeni Cami i meczet Sulejmana Wspaniałego (z zewnątrz),
Aya Sofia,
Pałac Dolmabahçe,
spacer z Taxim ulicą Istiklal na most Galata,
rejs promem po Złotym Rogu,
przejazd metrem i tramwajem na Otogar.
21.09 nocna podróż autokarem Stambuł – Denizli; dolmusz do Pamukkale
22.09 Pammukale (1 nocleg)
23.09 rano przejazd do Selcuku; zwiedzanie Efezu (1 nocleg)
24.09 plażowanie na plaży Pamuçak (7km od Selçuku)
nocna podróż autokarami do Fethye z przesiadką w Aydinie i wieczornym spacerem
po jego centrum
25-27.09 pobyt w Fethye (2 noclegi); 1 dzień - plaża, 2 dzień - wycieczka statkiem po rzece Dalyan
27.09 rano przejazd busem do Kaş; reszta dnia nad morzem i spacery po Kaş
nocleg w Kaş
28.09 Jeep Safari do wąwozu Saklikent, Xanthos i plażę Kapataş
nocna podróż autokarem z Kas do Silifke z przesiadką w Alanyi
29.09 rano dolmuszem z Silifke do Kizkalesi
29.09-01.10 pobyt w Kizkalesi (2 noclegi) - plaża i pławienie się w Morzu Śródziemnym
01.10 rano wyjazd autokarem do Adany; zwiedzanie miasta
nocna podróż z Adany do S’Urfy
02.10 zwiedzanie Urfy (1 nocleg)
03.10 rano wyjazd busem do Kathy, następnie dolmuszem do Karadut;
popołudniowa wyprawa samochodem z pensjonatu na Nemrut Daği; nocleg w
Karadut
04.10 rano dolmuszem do Kahty i autokarem do Nevşehir z przesiadką w Malatyi;
z Nevşehir busem i częściowo pieszo do Göreme
04-08.10 pobyt w Göreme (4 noclegi)
2 dni pieszych wędrówek – Open Air Museum, Red Valley, Rose Valley, Cavusin, Uchisar, Pigeon Valley (w sumie ok. 50 km)
lot balonem
wycieczka Green Tour (podziemne miasto, część doliny Ihlary, monastyr Salima)
08.10 rano przejazd autokarem do Konyi; zwiedzanie miasta
nocny przejazd pociągiem z Konyi do Stambułu
09.10 wycieczka promami na Wyspy Książęce
wieczorem wylot z lotniska Sabiha Gokçen do Londynu;
10.10 Londyn – Katowice.
Zabytki i przyroda
Staraliśmy się tak ułożyć naszą trasę, aby zobaczyć jak najwięcej, zarówno zabytków jak i środowiska naturalnego Turcji. Oczywiście w ciągu 3 tygodni można zobaczyć jedynie część tego niesamowitego kraju, ale to co zobaczyliśmy wywarło na nas niezapomniane wrażenie.
Stambuł na początku nas przeraził. Gdy wysiedliśmy z promu na europejskim brzegu na przystani Eminönü i staraliśmy się dotrzeć do Sultanahmet porwał nas prawdziwy tłum. Z czasem przywykliśmy do tego swoistego chaosu i zwiedzanie okazało się całkiem znośne. Prawdopodobnie w pełni sezonu jest gorzej.
Udało nam się zwiedzić obowiązkowo odwiedzane zabytki i byliśmy wszystkim zachwyceni. Wyruszaliśmy na zwiedzanie przed godz. 9 i nie staliśmy w długich kolejkach do kas (im później tym były dłuższe). Jednakże odstaliśmy swoje, aby wejść do Pałacu Dolmabahçe, lecz było warto. Przyznaję jednak, że przepych, który tam zobaczyliśmy wywołał w nas mieszane uczucia, z jednej strony podziw, bo przecież zobaczyliśmy piękne rzeczy, dzieła sztuki, z drugiej oburzenie, jak można było tak marnotrawić takie potężne fundusze w obliczu trudnej sytuacji państwa.
Na szczęście Pałac Tokapi i Cysterna Bazylikowa wywołują jedynie pozytywne odczucia, a wizyta w Hagia Sophia to przeżycie, które trudno wyrazić słowami.
Efez – na zwiedzanie wybraliśmy się po południu ( dopiero ok. południa dotarliśmy do Selçuku). Miało to swoje dobre strony – wielu turystów już kończyło zwiedzanie i robiło się pustawo, temperatura też stawała się coraz bardziej przyjazna. Z drugiej strony nie mieliśmy już czasu, aby dojść do domku Maryi, a na taksówkę się nie zdecydowaliśmy. Największe wrażenie w Efezie zrobiły na mnie domy bogatych Rzymian, za zwiedzanie których trzeba zapłacić dodatkowo 8 TL, ale zdecydowanie polecam.
W drodze powrotnej do Seluçku dotarliśmy do jaskini Siedmiu Śpiących. Malownicze miejsce, z tajemniczą legendą w tle i pięknym widokiem na Seluçk i średniowieczną twierdzę. Sam Seluçk też jest warty odwiedzenia - sporo bizantyjskich ruin, Bazylika Św. Jana, twierdza, meczet i spokojna atmosfera. Tu życie biegnie swoim rytmem, okoliczni rolnicy wieczorami przyjeżdżają na traktorach i motorowerach aby posiedzieć, wypić herbatę, pogadać, zagrać w gry planszowe, młodzi chłopcy chodzą po ulicach sami, a dziewczyn na ulicach wieczorem nie widzieliśmy wcale.
Wybraliśmy się dolmuszem na pobliską plażę Pamuçak. Część miejska plaży jest bardzo zaniedbana, mnóstwo śmieci – obrzydliwość. Jednak kilkadziesiąt metrów w stronę falochronu jest plaża dochodząca do motelu. Jest to szeroka plaża ze złotym, drobnym piaskiem, porośnięta dziwnymi, piaskowymi „liliami”, wysadzona palmami, pod którymi można znaleźć cień. Spędziliśmy tam cały dzień, na prawie pustej plaży. W sezonie zapewne tak przyjemnie nie jest.
Aydin - wydał nam się najbardziej „europejskim” miastem, które odwiedziliśmy. Co prawda odbyliśmy tu tylko wieczorny spacer główną ulicą miasta, ale zarówno ubiór, jak i zachowanie mieszkańców bardzo przypominało europejskie ulice i było zupełnie inne niż w niedalekim Selcuku.
Fethye jest ładnie położone i można się stąd udać na ciekawe wycieczki. Plaża jednak nie zachwyca, bo jest wąska, a piasek ma nieciekawy szary kolor. Morze Egejskie jest za to cudowne!
Polecamy rejs po rzece Dalyan (cena wytargowana na 30 TL od osoby), cały dzień atrakcji – podziwianie grobowców licyjskich wykutych w skale, kąpiele błotne i termalne, przedzieranie się łodzią przez wysokie szuwary, obserwowanie żółwi morskich caretta caretta (nie spodziewałam się, że są takie duże!) no i plaża Iztuzu z pięknym widokiem i wysokimi falami (przednia zabawa).
Kaş to naprawdę malownicza miejscowość, położona wśród wysokich gór. Piękna jest stara część miasteczka z, drewnianymi greckimi domami. Można wspiąć się do grobowców licyjskich, które znajdują się nad miastem i można zanurzyć się w snobistycznej atmosferze stworzonej przez zamożnych turystów, którzy nie bez powodów upodobali sobie to właśnie miejsce.
Plaży w zasadzie nie ma (tzn. jest malutki skrawek żwirowej plaży), ale można rozłożyć się bardzo wygodnie na tarasach przy licznych nadmorskich restauracjach i skorzystać z leżaków i parasoli, należy chyba jednak coś w restauracji zamówić (my zamówiliśmy 1 piwo i leżeliśmy cały dzień). Do morza wchodzi się po drabinkach i jest to zdecydowanie miejsce dla osób dobrze pływających.
Saklikent – wycieczkę wykupiliśmy za pośrednictwem hotelu i byliśmy bardzo zadowoleni. Było to tzw. jeep safari (50 TL od osoby). Naszym jeepem podróżowało jeszcze małżeństwo z Nowej Zelandii i dwóch przewodników. Przeszliśmy cały dostępny dla zwykłych turystów odcinek wąwozu Saklikent i była to niezła przygoda. Nie było na nas suchej nitki, mimo, że wody było podobno mało w porównaniu do poziomu z czerwca.
Dotarliśmy również do Xanthos. Ruiny licyjskiego miasta i kryjąca się za nimi historia były naprawdę ciekawe, ale wstyd się przyznać, myśleliśmy już tylko o tym, aby być na plaży Kaputaş, którą widzieliśmy w drodze do Kaş. Plaża jest cudowna, trzeba na nią zejść z wysokiego urwiska po schodach, otoczona jest malowniczymi, wysokimi skałami. Fale były naprawdę duże, nawet niebezpieczne, ale sprawiły nam sporo frajdy (nie obyło się bez otartych o dno kolan i łokci).
Kizkalesi – wybierając tę miejscowość miałam na myśli odwiedzenie jaskiń Niebo i Piekło. Niestety zabrakło nam determinacji, by tam dotrzeć. Pytaliśmy w naszym hotelu o to jak tam dojechać i dowiedzieliśmy się, że w grę wchodzi tylko taksówka. Spasowaliśmy, tym bardziej, że Morze Śródziemne kusiło, woda była cieplutka i czysta, plaża piaszczysta (staraliśmy się nie zauważać, że piasek wymieszany był z niedopałkami papierosów w stosunku niekorzystnym dla piasku). Wynajęliśmy sobie rower wodny, aby opłynąć Zamek Panny. Wieczorami można spacerować promenadą nadmorską, podziwiając dwa średniowieczne zamki, z których jeden jest na brzegu, a drugi wydaje się wyrastać z morza.
Po zachodzie słońca noc zapadała niemal natychmiast, niebo robiło się zupełnie czarne, jakby zrobione było z czarnego aksamitu – po raz pierwszy widzieliśmy coś podobnego!
Adana - to wielkie miasto, które nas nieco przeraziło. Na ulicach panował nieopisany zgiełk i chaos, wąskimi chodnikami trudno było się poruszać, nie mówiąc o przejściu na drudą stronę ulicy! Jednak gdy dotarliśmy do bulwaru nad rzeką, znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Przestrzeń, cisza, mnóstwo zieleni i widok na piękny rzymski most, a za nim największy w Turcji meczet Merkez Camii. Oglądaliśmy go z daleka i z bliska, z zewnątrz i wewnątrz, w dzień i nocą (pięknie podświetlony) bo nic innego, ciekawego w Adanie nie ma. Trochę przesadziłam, bo jest jeszcze 16-wieczny meczet Ulu Cami, rzeczywiście ciekawy, zbudowany w stylu syryjskim.
Urfa - po prostu nas zachwyciła. Przybyliśmy tu wcześnie rano i aby dotrzeć do hotelu przeszliśmy całą główną ulicę, która o tej porze był pusta i skąpana w porannym słońcu. Ładne domy, bogate sklepy, szerokie chodniki wyłożone biało-czarnymi, kamiennymi płytami, fontanny i dużo zieleni (pomimo, że miasto położone jest w półpustynnym terenie) zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Do tego doszedł hotel w 17-wiecznym, otomańskim domu i kompleks parkowy z meczetem, sadzawką i kanałami ze świętymi karpiami. Wśród tego wszystkiego pielgrzymi z różnych stron świata arabskiego, którzy w wielkim skupieniu, a czasami nawet ekstazie odwiedzają grotę, którą uważają za miejsce narodzin proroka Abrahama. Z prawdziwym zainteresowaniem obserwowaliśmy na ulicach Urfy kolorowy tłum, w różnorodnych bliskowschodnich strojach. Szczególnie przypadł mi do gustu męski strój składający się ze spodni szarawarów (najczęściej szarych), białej koszuli z długim rękawem, kamizelki i białej, zrobionej na szydełku czapki, lub niebieskiej, kurdyjskiej chusty.
Planowaliśmy popołudniu dotrzeć do historycznego miasta Harran, jednak noc w autokarze i czająca się burza zrobiły swoje, byłam zmęczona i po prostu nie chciało mi się nigdzie jechać. Na drugi dzień żałowałam!
Kapadocja – nie potrafię o tym miejscu wiele napisać, bo po prostu brak mi słów. Cieszę się, że tak zmieniłam plany naszej podróży, że spędziliśmy tu cztery noce, a nie dwie, jak planowałam na początku. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć, które nie są w stanie oddać piękna tego, co widzieliśmy. Przeszliśmy ok. 50 km po zadziwiających formacjach skalnych, jaskiniach, grotach i wykutych w nich kościołach, kaplicach i mieszkaniach w okolicach Göreme, Cavusin i Avanos. Były nawet miejsca niebezpieczne do przejścia, wynikało to głównie ze słabego oznakowania tras. Takie miejsce napotkaliśmy schodząc z Uchisar do Doliny Gołębiej. Musieliśmy ześlizgnąć się z wapiennej skały nad urwiskiem. Obserwował to z dołu przewodnik turecki i pilnował, aby nic się nam nie stało. Wyjaśniał potem, że strzałki na skałach rysowane są często w niewłaściwych miejscach, czasami właściciele kawiarni/herbaciarni chcą po prostu doprowadzić turystów do swoich lokali. Dzięki temu mieliśmy dawkę adrenaliny – jak przygoda to przygoda!
Konya - wydała nam się bardzo tradycyjna, religijna, żeby nie powiedzieć ortodoksyjna. Akurat w centrum miała miejsce wystawa plakatów politycznych i z tego co wywnioskowaliśmy charakter wystawy był antyamerykański i antyizraelski, a zainteresowanie mieszkańców bardzo duże.
Znajduje się tu sporo zabytków związanych z Islamem, meczety i muzeum Rumiego, Mevlana Müzesi. które podziwialiśmy tylko z zewnątrz, bo dotarliśmy do niego za późno. Na ulicach Konyi widzieliśmy bardzo dużo młodzieży, bo to jeden z największych ośrodków akademickich w Turcji. Odnieśliśmy wrażenie, że było tu najtaniej ze wszystkich tureckich miast, które odwiedziliśmy.
Wyspy Książęce w Stambule – miejsce bardzo różniące się od tego co zobaczyliśmy w mieście. Piękne, stare, drewniane domy zbudowane przez bogatych Greków i Ormian oraz atmosfera nadmorskiego kurortu warte są przybycia tu promem. Nie mieliśmy czasu, by dotrzeć do monastyru na szczycie największej z wysp, ale i tak byliśmy zadowoleni, że zobaczyliśmy Wyspy Książęce.
Podróżowanie
Odnajdywanie właściwych połączeń również nie przysporzyło nam problemów. Na dworcach funkcjonuje kilka – kilkanaście biur różnych firm, które oferują przejazdy na różnych trasach, wystarczy przejść, popytać, porównać ceny i czasy podróży. Na ogół można było się porozumiewać po angielsku, czasami trzeba było skorzystać z kartki i długopisu. Na dworcach pracują oczywiście naganiacze i czasem ich usługi są pomocne. Zdarzyło nam się przybyć na dworzec po odjeździe autobusu, jednak naganiacz, po usłyszeniu gdzie chcemy jechać, zatrzymał dla nas autobus, co okazało się zbawienne dla naszej dalszej podróży.
Niejednokrotnie widywaliśmy takie sytuacje, że autobus czekał gdzieś na podróżnych, którzy byli dowożeni z dworca, bo się spóźnili. Raz bus miejski, którym jechaliśmy zawrócił (!), by zabrać dziewczynę, która nie zdążyła. Zdecydowanie w tureckim transporcie panuje dewiza „podróżny nasz pan”. Oczywiście służy to zwiększeniu zarobku firm przewozowych, zastanawialiśmy się jednak dlaczego w Polsce ta zasada jakoś nie działa.
Warto również wspomnieć o dworcach autobusowych, które w wielu miastach są bardzo nowoczesne i czyste. Oddzielnym rozdziałem jest dworzec w Stambule, moloch, będący „miastem w mieście”, z mnóstwem biur przewozowych, setkami naganiaczy i co najmniej nieciekawymi toaletami. Gdy tam dotarliśmy, poczuliśmy się zagubieni przez moment. Całe szczęście, że mieliśmy wykupione przez Internet bilety na przejazd autobusem firmy Kamil Koc, więc wiedzieliśmy czego szukać.
Na krótszych dystansach korzystaliśmy z dolmuszy, i raz jeszcze potwierdzę to co niejednokrotnie przeczytałam na TwS, czyli, że jest to łatwe, tanie i dogodne. W Stambule koniecznie należy skorzystać z promów, które w odróżnieniu od statków wycieczkowych są bardzo tanie (cena w zależności od długości trasy 1.5-3 TL) i można nimi dopłynąć do wielu ciekawych miejsc, trzeba tylko zapoznać się z rozkładami na stronie www.ido.com.tr (jest wersja angielska).
Polecamy również płacenie za przejazdy transportem publicznym (w tym promami) w Stambule za pomocą Akbila, elektronicznego „klucza”, który jest dostępny w kioskach przy większych węzłach komunikacyjnych.
I jeszcze kilka słów o podróżowaniu pociągiem. My jechaliśmy z Konyi do Stambułu w wagonie sypialnym – naprawdę wygodnie! Przedział jest 2-osobowy, z umywalką z ciepłą wodą, ręcznikami, mydłem. W przedziale jest lodówka z napojami, ciastkami i batonikami, które są w cenie biletu. Można oczywiście zjeść w wagonie restauracyjnym (extra płatne). To prawda, że podróż trwała 14 godzin i pociąg miał prawie 2 godz. spóźnienia, ale my nie śpieszyliśmy się, a po podróży byliśmy wypoczęci. Bilet dla jednej osoby kosztował 59 TL, tyle co podróż Intercity z Katowic do Warszawy.
Planując przemieszczanie się po Turcji korzystałam kilkakrotnie (i z powodzeniem) z tureckich stron internetowych - używałam Tłumacza Google.
Noclegi
Pięć nocy spędziliśmy podróżując autobusami i pociągiem, pozostałe 15 w hostelach, pensjonatach i tanich hotelach. Ponieważ nasz plan podróży był dość napięty, nie chcieliśmy tracić czasu po przybyciu do danego miasta na poszukiwania noclegu w rozsądnej cenie i przyzwoitych warunkach, dlatego też prawie wszystkie noclegi zarezerwowałam z dużym wyprzedzeniem przez Internet, korzystając z wyszukiwarek HostelBookers, Hostelworld i MetGlobal. Oczywiście warunki w hostelach i pensjonatach różniły się, jednakże na ogół były od przyzwoitych po dobre.
W Stambule zatrzymaliśmy się w hostelu Tulip Guesthouse, położonym w Sultanahmet, ale trochę poza najbardziej uczęszczanymi miejscami. Spaliśmy w dormroomie, więc trudno mówić o wygodach, ale było w miarę czysto, obsługa pomocna, niezłe śniadania serwowane w pokoju z widokiem na Bosfor, no i świetna atmosfera – poznaliśmy tu wielu ciekawych ludzi. Za jedną noc płaciliśmy 20 TL od osoby.
W Pamukkale noc spędziliśmy w AllgauAllgau Tree Houses , który bardzo ładnie wygląda na zdjęciach, nieco inaczej w rzeczywistości, ale nie można za dużo wymagać jak się płaci 40 TL za 2-osobowy pokój. Śniadanie było naprawdę smaczne!
Najbardziej europejski charakter miał Kiwi Pension w Selçuku, prowadzony przez Angielkę. Pomyślany tak, aby było wygodnie podróżującym z plecakami – w pokoju dużo półek i wieszaków, kuchnia z wyposażeniem, bardzo czysto, smaczne śniadanie. 40 TL za pokój.
W Fethye zarezerwowaliśmy 1 nocleg w hotelu Remer, który jest typowym hotelem dla turystów z Wlk. Brytanii. Nocleg wykupiliśmy w kwietniu i zapłaciliśmy tylko 20 TL za 2-osobowy pokój. Hotel jest przyzwoity, z basenem, kilka kroków od plaży, śniadania w formie bufetu. Ponieważ musieliśmy nieco zmodyfikować nasze plany, pozostaliśmy tam na jeszcze jedną noc i zapłaciliśmy za nią 60 TL za pokój.
Zdecydowanie najelegantszy hotel w czasie naszej podróży to Kayahan Hotel w Kaş Wygodny, ładny pokój z balkonem, z którego roztaczał się piękny widok na Kas i morze, kilka kroków do morza, super śniadanie w formie bufetu, przywóz i dowóz na dworzec, pomoc w rezerwacji wycieczek (taniej niż w biurach na mieście – sprawdziliśmy). Za pokój zapłaciliśmy 65 TL.
Jedyne miejsce, w którym nie rezerwowałam wcześniej pokoju było Kizkalesi. W Internecie nie znalazłam atrakcyjnych cenowo noclegów, więc postanowiłam zrobić to na miejscu. Było z tym trochę kłopotów, bo po męczącej nocy w autokarze musieliśmy w pełnym słońcu i w wysokiej temperaturze chodzić od hotelu do hotelu. W końcu znaleźliśmy nocleg za 50TL za pokój w hotelu Inka przy plaży, z widokiem na Zamek Panny, z parasolem i leżakami plażowymi w cenie.
Prawdziwą perełką wśród naszych noclegów był pobyt w Urhay Otel w Urfie. Piękny stary, 17-wieczny dom z wewnętrzym dziedzińcem, mnóstwo starych przedmiotów stwarzających ciekawą atmosferę, pyszne jedzenie – oprócz śniadania zaserwowano nam wieczorem talerze z fantazyjne ułożonymi owocami, a następnie zaproszono nas na darmową kolację z Urfa Kebap i mnóstwem warzyw. Biesiadowaliśmy w towarzystwie obsługi hotelu i dwóch Australijek, które również tu się zatrzymały. Pokój kosztował nas 40 TL za noc, jednakże daliśmy sowity napiwek.
Najgorszą noc spędziliśmy w Karadut. Rozumiem, że w tej wysokogórskiej wiosce trudno o wygody, ale miałam przekonanie, że pościel w Karadut Pensyon była nieświeża, a pod prysznicem ani kropli ciepłej wody! A to wszystko za 60 TL za pokój + 20 TL za obiad. Uczciwie muszę jednak przyznać, że posiłki były obfite i smaczne.
No i Göreme – 4 noce w jaskini! Traveller’s Cave Pension jest usytuowany wysoko na wzgórzu, pod tarasem widokowym sunset point. Posiada restaurację z tarasem i cudownym widokiem. Obsługa jest bardzo pomocna i sympatyczna co rekompensuje pewne braki w czystości i wyposażeniu pokoi. Panuje tu wyluzowana, „podróżnicza” atmosfera. Koszt 40 TL za pokój.
W ciągu całej podróży średnio płaciliśmy 46 TL za 2-osobowe pokoje ze śniadaniami (jedynie w Stambule nocowaliśmy w dormroomie), co wydaje się nam bardzo rozsądną ceną.
Jedzenie
Turecka kuchnia przypadła nam bardzo do gustu, prawie wszystko nam smakowało i nie mieliśmy „sensacji” żołądkowych.
Śniadania jadaliśmy w hotelach lub pensjonatach, bo były w cenie noclegów. Były to tzw. turkish breakfasts, czyli zestawy składające się z:
- pieczywa,- jajka gotowanego, smażonego lub w formie omletu (niestety najrzadziej)
- tureckiego sera (nieco różniącego się w zależności od regionu),
- masła, miodu, dżemu
- czasami plastra kiełbasy (średnio smacznej)
- owoców (w bardzo umiarkowanych ilościach)
- herbaty, czasami kawy Nescafe lub herbaty ziołowej lub jabłkowej.
W niektórych pensjonatach śniadania były nieco zmodyfikowane i dostawaliśmy dodatkowo grilowane warzywa lub gozleme, czyli smaczne tureckie naleśniki z serem feta.
Ponadto żywiliśmy się głównie kebabami w cenie od 1 TL do 10 TL, różnymi odmianami tureckiej pizzy pide od 3 - 6 TL oraz bardzo smacznymi drożdżówkami nadziewanymi serem typu feta lub oliwkami. Staliśmy się również wielbicielami ayranu (jogurt zmiksowany z wodą). Oczywiście najlepszy ayran to taki nalewany ze specjalnego urządzenia, z pyszną pianką.
Kilkakrotnie jedliśmy również w restauracjach, wówczas płaciliśmy od 10 do 15 TL za danie, najczęściej był to pstrąg lub szaszłyk. Próbowaliśmy również tureckich zup – naprawdę znakomite i pożywne, choć na ogół droższe od najtańszych kebebów.
W Stambule trzeba koniecznie spróbować ryby w chlebie (balik ekmek). Jest to najczęściej smażony filet z makreli w bagietce pokaźnej wielkości z sałatą i pomidorami. Po stronie europejskiej mostu Galata można zakupić to danie z bogato zdobionych łodzi od sprzedawców ubranych w „operetkowe” stroje i wówczas ta przyjemność kosztuje 5 TL. Po stronie azjatyckiej takie danie można kupić taniej 2.5-3.5 TL.
Jeżeli wykupi się wycieczkę, to na ogół w cenę wliczony jest lunch. My na takich wycieczkach byliśmy 3-krotnie. Serwowane tam posiłki były przyzwoite, choć różniły się co do wielkości. Najobfitszy lunch zaserwowano nam na rejsie po rzece Dalyan.
Niestety, byliśmy zawiedzeni co do tradycyjnych tureckich słodyczy. Baklawa okazała się dla nas niejadalna, a lokum tylko średnie. Na szczęście chałwa i tureckie lody nie zawiodły! Jest to oczywiście sprawa smaku i zapewne każdy ma tu inne zdanie.
Trudno nie wspomnieć o tureckiej herbacie, cudowna! Piliśmy ją ze smakiem przy każdej okazji. Co ciekawe, piliśmy ją słodką, choć w Polsce nie słodzimy herbaty. Natomiast jeżeli chodzi o kawę, to mamy mieszane uczucia. W hotelach i autobusach podawana jest najczęściej Nescafe, której nie jesteśmy fanami. Tradycyjna turecka kawa, która jest właściwie esencją kawy, nie zawsze nam smakowała. W Urfie, w tradycyjnej kawiarni zamówiliśmy turecką kawę i podszedł do nas kelner ubrany w tradycyjny strój i do pięknych, porcelanowych filiżanek nalał nam z pięknego metalowego dzbanka po dosłownie łyku słodkiej, niesmacznej esencji kawowej. Nasze zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy zabrał nasze filiżanki i podszedł z nimi do innych turystów i do nieumytych (!) nalał kawy, a następnie podał do wypicia. Mamy jednak wrażenie (nadzieję?), że do nas przyszedł z czystymi filiżankami... Natomiast pyszną kawę podano nam w Konyi, w sklepie z tradycyjnymi chustkami, z których jedną kupiliśmy na prezent mojej teściowej. Niezapomniany smak, idealnie wyważony, z dodatkiem czekolady.
Ludzie
Najciekawsze co nas spotkało w trakcie podróży to właśnie ludzie . Gdziekolwiek byliśmy, mieliśmy pewność, że zawsze, gdy zwrócimy się z prośbą o pomoc, uzyskamy ją. Oczywiście w przypadku pracowników hoteli, środków transportu, biur podróży czy lokali gastronomicznych można tego oczekiwać i uznać to za ich obowiązek. Mamy jednak odczucie, że w wielu przypadkach chęć pomocy i serdeczność znacznie przewyższały obowiązkowe zachowanie.
Często zdarzało nam się pogawędzić z ludźmi nie związanymi z przemysłem turystycznym i za każdym razem uderzała nas otwartość i ciepło. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że Turcy lubią Polaków i jesteśmy im bliźsi niż Niemcy i Anglicy.
Bardzo często pytano nas o to, czy jesteśmy małżeństwem. Po potwierdzeniu i dodaniu informacji o tym, że mamy dzieci nasze akcje rosły. Pytano nas również o religię i fakt, że jesteśmy chrześcijanami nie był odbierany z niechęcią, tylko zrozumieniem. Wydaje mi się, że bycie osobą wierzącą jest tam znacznie bardziej cenione niż ateizm.
W Urfie mieliśmy okazję porozmawiać na trudne tematy dotyczące Kurdów. Dowiedzieliśmy się wielu interesujących rzeczy na temat konfliktu turecko-kurdyjskiego i problemów z jakimi borykają się Kurdowie. Było to tym ciekawsze, że w rozmowie uczestniczyły Australijki i pojawił się dodatkowo temat Aborygenów.
Zauważyliśmy znaczne różnice w zamożności regionów od bogatej Malatyi po biedne rejony Pamukkale, czy zaniedbaną Kahtę (niedaleko Nemrut Dagi). Również podejście do tradycji nie jest jednakowe. Oczywiście nie bierzemy przy tym porównaniu pod uwagę miejscowości typowo turystycznych na wybrzeżach, bo ich charakter jest wypaczony turystyką.
Ciekawa rzecz, która rzuciła się nam w oczy to sprzeczność między wielkim umiłowaniem bogatej ornamentyki i zdobnictwa, a dużą dozą „bylejakości”, widocznej w wielu miejscach. Wiele domów ma charakter jakby tymczasowy i nie wydaje mi się, że wynika to z biedy, chyba bardziej z nieprzywiązywania wagi do takich rzeczy.
Oczywiście na naszej drodze spotkaliśmy również turystów i podróżników ze wszystkich stron świata. Jakże byli różni! W Stambule, Pamukkale, Efezie i Kapadocji niesamowita mieszanina, z dużą ilością charakterystycznych turystów z Dalekiego Wschodu.
Fethye i Kaş opanowane były głównie przez Anglików, lecz o ile w Fethye byli to przeciętni turyści, o tej porze roku głównie emeryci, to w Kaş było bardzo snobistycznie, turyści znacznie zamożniejsi, wyrafinowani. Nawet pamiątki i oferowane atrakcje były ciekawsze!
Im dalej na wschód, tym mniej turystów a więcej podróżników. W Urfie i w Karadut mieliśmy szczęście spotkać naprawdę ciekawych ludzi, którzy zwiedzili szmat świata i potrafili o tym ciekawie opowiadać. Enrique z Meksyku, oceanograf, z którym wspólnie jechaliśmy na Nemrut Dagi, był już chyba wszędzie, tylko nie w Nowej Zelandii. Wszystko wskazuje na to, że będziemy tam w tym samym czasie, więc może się spotkamy. Donatella, Włoszka o bardzo skomplikowanym pochodzeniu, specjalistka od polityki bliskowschodniej, zachęcała nas do podróżowania po krajach Bliskiego Wschodu. Sama jechała do Diyarbakir, a następnie dalej na wschód.
Jedyny niemiły epizod w kontaktach z ludźmi mieliśmy w Selçuku, który nawiasem mówiąc bardzo się nam podobał, ze względu na swój tradycyjny, wiejski charakter. Podczas zwiedzania ruin świątyni Artemidy otoczyła nas chmara dzieci, które żebrały. Kiedy nic od nas nie dostały, stały się agresywne, próbowały nawet rzucać kamieniami. Był to jednak tylko incydent, który nie zmącił naszego przekonania o tym, że Turcja to kraj życzliwych ludzi.
Poczyniliśmy również sporo obserwacji dotyczących stylu życia czy pozycji kobiet w społeczeństwie. Jednakże nasze obserwacje były dość powierzchowne, zza szyby autokaru, więc wnioski, które wyciągaliśmy na ich podstawie mogą być mylne, dlatego też nie będziemy się nimi dzielić.
Podsumowanie
W trakcie naszej wędrówki po Turcji udało nam się, jak sądzę, dotrzeć do wielu miejsc, które czynią ten kraj tak popularny wśród turystów. Cieszymy się, że mogliśmy przekonać się na własnej skórze, że zarówno historia, tradycja jak i przyroda Turcji są unikatowe.
Odkryliśmy, że Turcja jest tak różnorodnym krajem, iż właściwie każde miejsce, które odwiedziliśmy to jakby inny kraj. Było to dla nas największą niespodzianką, nie spodziewaliśmy się tego zupełnie. No i po raz kolejny doświadczyliśmy tego, że poznawanie nowych ludzi podczas podróży wzbogaca i daje impuls do dalszych wypraw.
Nasza przygoda z Turcją była udana pod każdym względem. Z czystym sumieniem możemy polecić podróżowanie po Turcji w taki niezależny sposób, jak to uczyniliśmy. Jest naprawdę bezpiecznie, łatwo i przyjemnie. Jedynie osoby, które preferują sterylną czystość nie powinny się w taką podróż udawać.
Noclegi 1400 PLN
Autobusy 1150 PLN
Dolmusze, promy, komunikacja miejska 350 PLN
Pociąg (wagon sypialny) 240 PLN
Jedzenie (bez śniadań) 1440 PLN
Atrakcje (muzea, wycieczki) 1390 PLN
Wiza 120 PLN
Ubezpieczenie PZU Wojażer 130 PLN
Razem 6220 PLN
Loty samolotem 1350 PLN
Według kalkulatora kosztów podróży na TwS koszty naszej wyprawy szacowane były na 6264.554 PLN (bez biletów lotniczych, ). W kalkulacji zaznaczyłam noclegi budżetowe, w wyżywieniu „zachowanie wagi” i atrakcje „full wypas”. Jak widać kalkulacja była bardzo zbliżona do rzeczywistych kosztów.
Odpowiedzi
Turecka przygoda
Wysłane przez Iza w
Taka podróż to przygoda, taka relacja to rewelacja! Przeczytałam z wielką przyjemnością, przypomniała mi się pierwsza samodzielna wyprawa do Turcji. Dziękuję za szczegółowe informacje oraz piękne zdjęcia.
Dzięki za miłe słowa.
Wysłane przez Anonim (niezweryfikowany) w
Zdjęcia
Wysłane przez Anonim (niezweryfikowany) w
pod wrażeniem
Wysłane przez Anonim (niezweryfikowany) w
EXTRA!
Wysłane przez Anonim (niezweryfikowany) w
Super sprawozdanie :)
Wysłane przez Anonim (niezweryfikowany) w