Mi Licja się podoba, czyli coś dla każdego

Termin

Rozpoczęcie: 

04/07/2011

Zakończenie: 

18/07/2011

Podróżnik: 

piosharks

Organizator: 

brak

Zapewne większa niż znikoma będzie ilość osób, którym te informacje się przydadzą, gdyż tyczą się bardziej okrzyczanych miejsc regionu. Sam słyszałem kilka takich okrzyków. Ale do rzeczy, czego nikt, mam nadzieję, nie zaprzeczy. Na początek dobra wiadomość – nie będę tu rozwijał swoich pseudo literackich wypocin ograniczając się jedynie do samych spostrzeżeń, objaśnień i wyjaśnień, konstatacji, adnotacji i obserwacji, opinii, sądów i osądów, przekonań, oświadczeń i przeświadczeń, przypisów, dopisków i przypisków, zapatrywań, oglądów i poglądów, uwag, aktów i faktów oraz oznajmień, wypowiedzeń, komentarzy, dygresji, stwierdzeń, wtrąceń, danych etc.

Plaża nocą

Plaża nocą (te poziome smugi to samoloty)

Jest to efekt rodzinnych wycieczek różnego typu. Poza Tahtalą, gdzie byłem akurat sam, ponieważ umówiliśmy się z żoną, że pojedziemy tam oddzielnie, gdyż dzieci nie były chętne na wjazd kolejką górską, a płacić po 25 euro za osobę więcej za to, aby je na siłę zaciągnąć było bez sensu. Skorzystaliśmy z wycieczki zorganizowanej przez biuro podróży (Myra – Demre – Kekova), z którym byliśmy w Turcji. Niestety, jeśli chodzi o cenę – drogo, ale na szczęście – jeśli mowa o znajomości tematu i samej organizacji wyjazdu. Wykupiliśmy także dwie wycieczki z lokalnych biur turystycznych (Tahtala, Chimera – Yanar taş). A pozostałe „wyprawy” odbyliśmy dolmuszami. Z tym, że w Antalyi korzystaliśmy także z komunikacji miejskiej (dojazd do Düden) oraz z taksówki (z Düden do Kurşunlu, a potem do centrum Antalyi).

Czy to noc czy to dzień?

Czy to noc czy to dzień? Jawa czy sen?

Noc na kamienistej plaży

Noc na kamienistej plaży

 

Myra

Część pierwsza wycieczki fakultatywnej. Taki wyjazd wybraliśmy z lenistwa i w celu zużycia tzw. voucherów. Kolejne starożytne miasto na koncie, a właściwie jego ruiny i obowiązkowy, dla mnie, teatr. No i właściwie esencja Licji, czyli grobów likijczyków w skałach, im kto był bogatszy, tym był wyżej, aby mieć bliżej do nieba bram.

Skalne groby likijczyków

Skalne groby likijczyków

Skalne groby likijczyków2

 

Teatr w Myrze

Teatr w Myrze

 

Wiewiórka 

Nie zważająca na zabytki wiewiórka wbiegała sobie w najlepsze (zapewne miejsce)

 

 

Demre

Część druga naszej wycieczki fakultatywnej. Miasto oddalone o rzut fezem od części starożytnej. Właściwie to współczesne ucieleśnienie Myry. Właśnie stąd pochodził św. Mikołaj, który był biskupem Myry w IV w. Nie mylić z Santa Clausem! Do zaliczenia właściwie tylko ruiny bazyliki oraz kilka pomników. Wokół placu w pobliżu bazyliki bardzo dużo sklepów sprzedających ikony, gdyż św. Mikołaj jest bardzo ważnym świętym dla prawosławnych wyznawców.

Fresk z bazyliki 

Jeden z fresków, które można zobaczyć w bazylice

 

A poniżej kilka pomników św. Mikołaja (właściwy to ten  z aureolą)

Mikołaj1 

Mikołaj2 

Mikołaj3 

Mikołaj4 

 

Kekova

No i ostatnia część tej wycieczki. Był to rejs statkiem do wyspy Kekova z ruinami miasta, ale średniowiecznego. Ziemia pewnego razu czegoś się przestraszyła i zatrzęsła rujnując dobrze prosperujące miasto. Zdenerwowani na taką sytuację mieszkańcy (ci co przeżyli) wynieśli się na półwysep Simena. I tam zbudowano twierdzę. A z kolei mieszkańcy tych obszarów mieli fioła na punkcie morza i groby robili sobie w kształcie odwróconych łodzi, aby być na wierzchu, gdy świat zrobi fikołka.

 

Kekova1 

Kekova 

Kekova2

 

Simena 

Simena 

Groby 

Grób w kształcie odwróconej łodzi

Panorama Simeny

Panorama Simeny 

 

Ogólnie wycieczka ciekawa, niemęcząca, dobra dla dzieci. Z powodzeniem można skorzystać z ofert miejscowych (lokalnych) biur podróży. Albo udać się samemu np. wypożyczonym samochodem. Ale nie wiem jak wtedy z rejsem i dlatego też wybraliśmy tak a nie inaczej. Za ostatnią opcją przemawia piękna krajobrazowo droga 100 zakrętów, z mnóstwem urokliwych zatoczek.

 

 

Ekopark

W miejscowości Tekirova znajduje się Ekopark, jest to coś w rodzaju koktajlu z następujących składników: ogrodu zoologicznego i botanicznego. I chyba lata świetności ma za sobą. Ale wygórowane ceny przed sobą. Jak na mój gust za drogo w stosunku do tego, co tam jest. Za naszą rodzinkę, czyli 2+2 zapłaciliśmy 50€. Ulgowo! Szczerze mówiąc bardzo się nastawiłem na ten Ekopark, a tu takie rozczarowanie. Ogólnie odradzam. Już lepiej kupić sobie w zamian krem odmładzający do lewej dłoni. Albo nawet cały pakiet, czyli także do prawej dłoni. I wtedy ten drugi jest za pół ceny. Owszem jest tam sporo gadów i jeśli ktoś ma alergię na te beznogie, to współczuję. Trzeba przebrnąć przez klatki z nimi, aby przejść dalej. A to nie jest wcale takie proste. Przydałaby się nić Ariadny. Lecz pociągnięta od wyjścia. Z wielu reklamowanych gatunków zwierzaków było ich relatywnie niewiele. Nie było np. żółwi Carreta Carreta, chyba że akurat dały nogę.

Ekopark1

Miejsce odpoczynku

Ekopark2 

W podczerwieni

Ekopark3

I mniej więcej to samo normalnie

Do Ekoparku pojechaliśmy dolmuszem. Nie ma problemu z wysiadaniem. Na hasło Ekopark kierowca bez problemu zatrzymuje się przed miejscowością Tekirova (od strony Kemer), a stamtąd piechotą jakieś 1.5 km. Są strzałki. I w tamtą stronę kierują się gremialnie turyści rosyjskojęzyczni. Co prawda zazwyczaj z podwózką.

 

Faselis (Phaselis)

Przeczytałem, że ruiny tego starożytnego miasta należą do najbardziej malowniczych w całej Turcji. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy to jest prawda. Nie byłem bowiem we wszystkich, a ledwo w kilkunastu (na chwilę obecną nie będę przeprowadzał inwentaryzacji, co do dokładnej liczby), więc nie mam jeszcze wyrobionego zdania w tej kwestii. Ale jedno co wiem, to że jest tam uroczo.

Faselis z góry

Widok na Faselis z góry 

Wejście na teren ruin miasta znajduje się ze 2-3 km od głównej drogi, ale nie ma problemu. Dolmusze z Kemer do Tekirovy (i odwrotnie) zajeżdżają pod bramę. Ale potem trzeba też jeszcze przejść chyba ze 2 km do morza. Samochodem można wjechać i zaparkować pod ruinami akweduktu, co wielu Turków czyni, urządzając sobie w tej pięknej scenerii piknik.

Świątynia 

Ruiny świątyni 

I jeśli czegoś tam brakuje, to wszechobecnych naganiaczy i sprzedawców różnych dóbr, zarówno tych do spożycia, jak i tych z tureckiej Cepelii. Chociaż to nie do końca prawda. Jakiś Turek sprzedawał z łódki różnego rodzaju napoje. Tylko nie wiem jak to nazwać. Handel obwoźny jakoś mi nie pasuje. Może opływający? Inny (lub inni, bo sam nie dałby rady wszystkiego zrobić) natomiast fotografował ludzi i umieszczał ich na talerzyku z widoczkiem i napisem Faselis. Niestety moja córka zaczęła się wdzięczyć, więc gość wykorzystał okazję napstrykał fotek. I jak ich dogoniłem po kilku minutach, bo sam się wlokłem za swoją rodzinką robiąc zdjęcia, to już niósł gotowy talerzyk. W tym trzeba przyznać są dobrzy, działają bardzo szybko. Ale ja mam dość krytyczne spojrzenie do tego typu pamiątek, zwłaszcza że to żadna sztuka zrobić coś takiego. W dodatku te zdjęcia bywają różne. No i ta cena. Chyba wzięta z kosmosu. W tej chwili nie pamiętam ile, ale chyba pomiędzy 10€ a 20€. Jak dla mnie za dużo za tego typu atrakcje. Wolę zrobić potem fotoksiążkę. I to polecam każdemu, bo to dopiero jest pamiątka.

Uliczka 

Agora (oczywiście jest to prosta ulica, tylko na panoramie wychodzi wygięta)

Faselis rzeczywiście jest świetnym i urokliwym miejscem do wypoczynku, pod warunkiem zabrania odpowiedniej ilości jedzenia i co jeszcze ważniejsze płynów. Z dala od zgiełku jakim cieszą się m.in. Efez, Perge, Hierapolis. I ma, właściwie to miał trzy porty, bo trzy zatoczki były w zasięgu miasta.

Ruiny w lesie 

Przyroda nie dba tam o zabytki 

Wiele ruiny jest w lesie, ukrytych między drzewami, w dołach, pozarastanych. To na lewo od drogi dochodzącej do morza. Czasem trzeba się przedzierać przez zarośla, więc odradzam co wrażliwszym i leniwszym. Swoich zostawiłem, aby odpoczęli i sam udałem się na krótki spacer, tak na odległość 10 minut. Wracałem brzegiem morza, więc przynajmniej się obmyłem. Do kolan. Tak więc obowiązkowo należy zabrać kostiumy kąpielowe. Warto.

Teatr w Faselis 

Teatr w Faselis

Teatr w Faselis jest dość skromny w porównaniu z ilością portów, ale i tak musiałem w nim (na nim) być, gdyż nie mogę się im oprzeć. Większą frajdę sprawiają mi jedynie wodospady. I lody. I ...

akwedukty też mogą być.

Akwedukt

Akwedukt

I tylko koni, koni żal... a także tylu pomysłów, niekoniecznie ciekawych, co przychodziły nam do głowy podczas tego spaceru po starożytnych ruinach. Synowi marzyło się napisać kontynuację Harry'ego Pottera. Sprawa dotyczyła oczywiście następnego pokolenia i kolejnej szkoły magicznej ukrytej właśnie nie gdzie indziej jak w Turcji. Wszak sporo mitologicznych stworów można byłoby wykorzystać, o ile obrońcy praw zwierząt nie mieliby nic przeciwko. No i różne charaktery nowych bohaterów oraz ich dziwne i zawiłe przygody. Ale cóż, to musi poczekać, bowiem syn po napisaniu trzech słów stwierdził, że jednak mu się nie chce.

Ruiny 

Ruiny chyba jakieś, tak mi się wydaje

Zatoczka

Zatoczka i porozrzucane w lesie ruiny

Powrót z Faselis też nie nastręcza problemów. Dolmusze przecież dojeżdżają, tylko trzeba uważać, żeby wsiąść we właściwy. Do Kemer lub Tekirovy. Zresztą do tej ostatniej miejscowości można się przespacerować szlakiem. Pewnie z dobrą godzinę. Albo dwie gorsze.

 

Tahtali - Teleferik 2365 m n.p.m.

Najwyższy szczyt regionu. Robi wrażenie, ale na pewno większe i lepsze wiosną, kiedy pokryty jest śniegiem. Wybrałem się tam sam. Żona miała to zrobić innego dnia, ale zrezygnowała z tego pomysłu zapewne, być może, całkiem możliwe, prawdopodobnie po tym co mnie spotkało.

Widok z dołu

Widok na Tahtali z dołu

Skorzystałem z usług Ginza Travel, lokalnego biura wycieczkowego. Pojechaliśmy rano (dopiero o 9:00)  busem na kilkanaście osób. Towarzystwo głównie rosyjsko-tureckie. Na miejscu kierowca dał nam bilety wjazdowe i oznajmił, że mamy czas do 12:15, czyli ponad 2 godziny. Wydawało się, że dużo i wystarczająco. Zajęty podziwianiem i utrwalaniem widoków nie zauważyłem jak ten czas przemknął mi. Ale w porę się spostrzegłem i postanowiłem zjechać jeden kurs wcześniej, aby być już na miejscu.

Widok z góry 

Widok z góry na Kemer (z lewej) i Çamyuva (pośrodku)

To było równie czasochłonne co zejście na piechotę. No prawie. Przed wejściem do wagonika kłębił się dziki tłum składający się z kilku autokarowych wycieczek. Jakby akurat wszyscy chcieli dokładnie tym samym kursem zjechać. A przy wjeździe było spokojnie. Te wycieczki bywają często połączone z lunchem w restauracji nad kaskadami, a pora była bliska, więc wszyscy naraz się garnęli. Poruszaliśmy się tempem ślimaków we francuskiej restauracji. I tylko patrzyłem jak odjeżdża jeden wagon, po kwadransie drugi (akurat byłby dokładnie na umówioną godzinę), potem trzeci...

Na szczycie

Na szczycie (szklanej) góry 

Miałem szczęście, że znalazłem się na styku dwóch dużych grup. Ta druga grupa nie chciała się rozłączać, więc fartem załapałem się, bo było jeszcze kilka wolnych miejsc i byłem na dole kwadrans po umówionym czasie odjazdu busa.

Jakże wielka była moja radość, gdy nigdzie na dolnej stacji kolejki (oczywiście mam na myśli teren wokół niej) nie zauważyłem busa firmy Ginza. No pięknie. Cudownie. Wspaniale. Wonderful world. Kierowca nawet nie poczekał akademickiego kwadransu. Ale też nie wyglądał na takiego, aby wiedzieć, co to jest.

W podczerwieni 

Jak widać w podczerwieni nie widać mgiełki 

W podczerwieni2 

Nie uśmiechało mi się schodzić kilka kilometrów w dół, do drogi D400 (jakże ja jestem z nią związany), więc zacząłem się uśmiechać do osób, które przyjechały samochodem. Na szczęście już po czterdziestu czterech próbach udało mi się i jakaś para Turków zabrała mnie ze sobą na dół. Tam się pożegnaliśmy i udaliśmy się w swoje strony, ja w lewo a oni w prawo.Przynajmniej na Faselis, które wcześniej zaliczyliśmy, mogłem popatrzeć z góry.

Wiedziałem, że prędzej czy później jakiś dolmusz mnie zabierze. Wolałem wariant pierwszy, gdyż nie przewidziałem takiego obrotu sprawy i byłem bez picia, słońce dawało czadu a do do miejscowości Çamyuva miałem kilka kilometrów.

Ale nie ma tego złego, co by na jeszcze gorsze nie wyszło. Lecz nie tym razem.  Jakiś dolmusz w końcu się pojawił i mnie zabrał. Za opłatą.

Zachód słońca w południe 

Zachód słońca w południe 

Wiedzieliśmy, że nic nie wywalczymy, ale dla samej satysfakcji i dlatego, że biuro było blisko poszliśmy z zażaleniem. Wyłuszczyliśmy sprawę agentowi, który nam sprzedał wycieczkę. Ten gdzieś kilka razy dzwonił w trakcie. I stwierdził, że przecież kierowca wszystkich przywiózł, bo skąd niby się znalazłem spowrotem. Wogóle był zdziwiony jak sam wróciłem. Powinienem zgłosił gdzieś tam na miejscu problem. Oni by się ze sobą skontaktowali i następnym popołudniowym kursem, po ponad 6 godzinach czekania już by mnie stamtąd zabrali. Potem stwierdził, że kierowca czekał na mnie przynajmniej 15 minut, ale wtedy bym go przecież widział. W końcu powiedział, że to moja wina, bo się spóźniłem. No tak. Faktycznie. A chcieliśmy wziąć jeszcze kilka wycieczek od nich.

Z widokiem na Kemer 

Z widokiem na Kemer

Ogólnie to warto wybrać się na tą górkę, ale zdecydowanie lepiej to zrobić wiosną. Jest wtedy śnieg i są lepsze widoki. Także na przyszłość. Latem ciężko jest trafić na przejrzyste powietrze. W celu wyeliminowania mgiełki można się ucieć do skorzystania z filtrów podczerwieni, ale jednak to nie jest to samo, co widoki w paśmie widzialnym.

 

Kemer

Największe miasto regionu. Podczas tego pobytu kilka razy w nim byłem, więc go nie pominę.

Widok na Tahtali 

Widok na Tahtali i białą wieżę, ale nie Białowieżę 

Centrum miasta to plac z fontannami z Atatürkiem oraz charakterystyczną białą wieżą zegarową. Nieopodal jest bazar czynny w poniedziałki. Gdzie sprzedają warzywa, owoce ziemi i morza oraz wiele innych dóbr niekoniecznie do konsumpcji.

Bazar

W centrum obok supermarketu jest świeży meczet. Jeszcze trwały w nim prace porządkowe. Głównie sprzątanie po budowlance.

Meczet 

W środku meczetu 

W środku meczetu2 

Dla turysty nie ma zbyt wielu atrakcji i można Kemer pominąć, ale nie zaszkodzi zaliczyć.

Coś dla ekologów 

Coś dla ekologów, aby pokazywali budowlańcom, że jak się chce, to wszystko można

 

Chimera - Yanartas

Wycieczka z lokalnego biura, ale z innego SER-KON Tour. Pojechaliśmy starym jeepem razem z synem, parą z Białorusi oraz dwiema Rosjankami. I oczywiście wieczorową porą, gdyż wtedy odkrywa się urok tego szczególnego miejsca.

Chimera1 

Część zdjęcia jest z użyciem lampy a część bez

Była akurat pełnia księżyca...

Chimera2

Do wiecznie płonących ogni trzeba trochę podejść po starożytnych schodach. Bez latarki nie radzę. Chyba że ktoś świeci przykładem.

Chimera3 

Muszę przyznać, że to miejsce robi wrażenie. Oczywiście na różne osoby różne wrażenie.

Chimera4 

Mi się podobało, tylko czasu było mało. Lepiej wybrać się samemu samochodem i podelektować się. Przysiąść na kamieniu, a tu wilka się nie złapie, i wsłuchać się w brzmienie ciszy. Większość turystów dochodzi tylko do pierwszego skupiska płomieni. Z tego, co nam opowiadał nasz kierowca i po przefiltrowaniu tego co zrozumiałem, jest tam kilka takich skupisk.

Chimera5 

Aż by się chciało wyciągnąć kiełbasę (wieprzową!) i upiec na ogniu.

 

I to by było na tyle

Jeśli chodzi o Licję. Można by dywagować, czy wszystkie opisane przeze mnie miejsca zaliczają się do Licji. Ale czy jest sens? Nie zawsze trzeba być aż tak drobiazgowym. Nie o to tu chodzi. To nie podręcznik.

Do napisania skłoniła mnie możliwość ponownego wyjazdu w ten rejon wiosną 2012r. Byłoby ciekawie porównać znane już miejsca i zaliczyć te, które z różnych powodów się nie udało latem.

Ale jak to w życiu bywa nic nie jest pewne oprócz kilku rzeczy (nie będę wymieniał jakich, gdyż większość je zna). I sprawa wyjazdu, z przyczyn niezależnych ode mnie, się rozwiązała na moją niekorzyść. Tak więc będzie to mój rok bez Turcji. Niestety. Będę musiał żyć wspomnieniami i może zajrzę co jakiś czas na Turcję na obcasach, jak powiedziała jedna moja znajoma.

A może cofnę się do wspomnień (np. lot balonem nad Kapadocją) i coś wymęczę, jeśli mi się tylko klawiatura nie wyczerpie.

I na koniec taki mały suplement dotyczący Pamfilii. Jakoś nie udało mi się wcześniej tam być i dopiero podczas tego pobytu zrealizowałem te cele: wodospad Düden górny (nad dolnym wpadającym do morza byłem kilka razy) i Kurşunlu Şelalesi. W okolicy Antalyi mam na oku jeszcze 2 wodospady (takie do 62m i 78m wysokości) i mogę mieć nadzieję, że kiedyś mi się uda tam być.

A więc żegnaj Turcjo! Może za rok się spotkamy!

Düden

Była to wycieczka rodzinna. Z Beldibi dolmuszem do otogaru w Antalyi. I tam jakimś autobusem miejskim podjechaliśmy jakiś kawałek drogi do szeroko rozumianego centrum. Kierowca tego autobusu napisał nam na kartce jakie numery mamy łapać do wodospadu Düden i wysadził nas w jakimś miejscu. Niestety nie pamiętam, gdzie to było. Ale numery jeżdżące tam to 18, 36 i 80. Sporo tych autobusów się przewinęło, czasem całymi stadami po 10 a nawet więcej. W końcu przyjechał nasz numer i dojechaliśmy na miejsce. Trochę czasu to trwało. 

Duden

Jest to wspaniałe miejsce odpoczynku od upału. Turystów nie za wielu, ale piknikujących Turków tak. Wstęp jest płatny, ale dość symbolicznie. Przybyliśmy jak było jeszcze dość pusto, ale szybko przybywało chętnych do relaksu.

Duden  

Duden  

Jest też trochę rzeczy zrobionych pod publikę. 

Duden  

I oto wodospad w całej krasie. Albo jak kto woli w całym krasie.

Duden

W podczerwieni wodospad nabiera innego wymiaru. Barwnego.

Duden  

Im bliżej tym więcej pyłu wodnego w powietrzu. Dlatego należy zwracać uwagę na obiektywy. Bo szybko się zraszają.

Duden  

Duden  

Większą frajdą, ale nie wizualną, jest przejście w pieczarach pod wodospadem. Uwaga! Strop przecieka. Dojść tu można dłuższą drogą wokół wodospadu lub krótszą po schodkach.

Duden  

Duden  

Czas nam miło zleciał, ale żołądek swoje prawa ma i się o nie dopominał. Na terenie jest kilka restauracji. Raczej drogich. A poza tym wolimy inaczej. Przed wejściem do parku są różne budy handlujące pamiątkami. I był też kebab. I oczywiście kupiliśmy sobie po jednym. Chcieliśmy je brać w ręce i iść, ale gorąco nas zaproszono do środka. Skorzystaliśmy. Do stolika musieliśmy usiąść, jakże by inaczej, po turecku. 

Duden  

Siedziała tam już także czteroosobowa rodzina turecka. I wstyd powiedzieć, ale dopiero po tym spotkaniu z nimi polubiłem ayran. W ogóle po raz pierwszy spróbowałem. Wcześniej podchodziłem do tego jak pies do jeża. O dzięki Wam nieznajomi za dobrą reklamę. Do końca pobytu zostało kilka dni i codziennie wypijałem po parę.

Duden  

Zjedliśmy. Było smaczne. I chciałem w końcu zapłacić. Podszedłem do mężczyzny, który nam robił kebaby, ale ten powiedział, że Mama Boss. To zapłaciłem jej. Podpytałem o Kurşunlu, jak stąd mamy dojechać. Powiedziała, żebyśmy chwilę zaczekali i poszła do stojących 10m dalej taksówek. Inny jej syn miał nas tam zawieźć, ale za moment bo właśnie z bratem (ale nie tym od kebabów) wypakowywał gar z kukurydzą, na co dzieci zaraz się skusiły. Okazało się, że tam chyba z sześcioro czy nawet siedmioro jej dorosłych dzieci pracuje. Podziękowaliśmy bardzo za życzliwość.

Duden

 

Kurşunlu  

Po zaanansowaniu nas przez swoją mamę taksówkarz podał cenę za kurs. Cena była do przyjęcia. Powiedział, że on może zaczekać na nas, aż sobie tam pochodzimy, nie płacąc za postój. Bo ma czas. I tym sposobem załatwiliśmy sobie transport powrotny do centrum Antalyi. Prawdopodobnie jeżdzi tam autobus nr 231, gdyż takowy widziałem.

Kursunlu 

Wstęp nie był wygórowany jak w innych tego typu komercyjnych miejscach cieszących się większym powodzeniem wśród turystów. Niesamowite wrażenie robi intensywny aromat lasu piniowego. Można się nim upajać. A poza tym jest to kolejne miejsce, gdzie jednak lepiej, i to zdecydowanie, jest przyjechać wiosną. Cieknącej wody jak na lekarstwo.

Kursunlu 

I jak na lekarstwo my mieliśmy wody do picia. Tylko pół litra! Na cztery osoby. Z tego zamieszania u Mamy Boss  zapomnieliśmy dokupić. A tutaj nie ma gdzie. To jest miejsce piknikowania a nie handlowania. Z tego też powodu nie obeszliśmy całości. I byliśmy tam tylko godzinę.

Kursunlu 

Nasz taksówkarz czekał przed wejściem, a jeszcze mu nie płaciliśmy, i jak nas zobaczył powiedział, abyśmy poczekali i pobiegł po samochód na parking. W trakcie jazdy do centrum Migros (stamtąd mieliśmy dolmusze na Kemer) namawiał nas na kurs do naszego hotelu. Ale nie daliśmy się ugiąć. kilka razy próbował i podawał coraz niższą cenę, ale mieliśmy inne plany.

Kursunlu 

Nigdy nie zdarzyło nam się, aby centrum handlowe było dla nas takim zbawieniem. Brak picia i panujący upał spowodowały, że z wielką radością i przyjemnością tam weszliśmy. No i pierwszą rzeczą było kupienie dużej ilości płynów, w tym i ayranu. Po dojściu do siebie, co nie było szybkie, wróciliśmy do hotelu dolmuszem.  

Kursunlu

Odpowiedzi

bardzo ciekawa relacja -

bardzo ciekawa relacja - wnioski płynące także dla wojażerów jadących własnym środkiem lokomocji...

cuś mnie ta Myrra umknęła choć wedle niej przejechałem...

nawijaj Waść dalej bo fajosko się czyta...

Licja

Licję lub Likię (też poprawnie) można obejrzeć także na moim blogu www.turcjafoto.blog.onet.pl Zapraszam i pozdrawiam fanów południowego wybrzeża Turcji.

Z rok temu już odwiedziłem

Z rok temu już odwiedziłem ten blog, gdy zbierałem informacje o Licji i okolicach. Głównie chodziło mi wtedy o Kas i tę grecką wysepkę. Niestety nie udało mi się tam dotrzeć. Może uda mi się na wiosnę. Zobaczymy.

dzięki Tobie portal rośnie

dzięki Tobie portal rośnie w siłę...

mnie też zależy jak największe poznanie TR, właśnie w gatunku poszczerzenia wiedzy o Kas i tak dalej :-))