Podróżnik:
Organizator:
Aksaray
Jest druga w nocy szóstego listopada 2012 roku, wylądowaliśmy na lotnisku im. Atatürka w Stambule. Po krótkich formalnościach, odprawie paszportowej udajemy się do wyjścia. Przy drzwiach stoją policjanci, którzy zatrzymują część wychodzących. Obawiam się, czy my również nie zostaniemy poproszeni do dodatkowej kontroli. Okazuje się jednak, że klucz do łapanki jest ściśle określony. Do rewizji wzywani są tylko przyjezdni o ciemnej karnacji z wieloma dużymi pakunkami. Określenie dużymi trochę umniejsza ich walizkom. Musieli naprawdę słono zapłacić za nadbagaż. Na lotnisku pierwszy raz uświadamiam sobie, że Stambuł to nie tylko atrakcja turystyczna, ale przede wszystkim miasto szans i nadziei na lepsze życie. Miejsce, w którym niezliczona ilość imigrantów z biednych zakątków świata próbuje zarobić na handlu. Pasażerowie wychodzący z hali przylotów rozeszli się do czekających taksówek i hotelowych busów. My udajemy się na przystanek autobusowy, gdzie okazuje się, że najbliższy transport do miasta będzie dopiero za dwie godziny. Kiedy próbujemy rozwiązać trudną zagadkę tureckiego rozkładu komunikacji miejskiej podchodzi do nas taksówkarz. Po ustalanie taryfy przejazdu na 40 TRY szybko mkniemy przez miasto słuchając opowieści o stambulskiej pogodzie i mieście. Kierowca z dumą stwierdza, że Stambuł ma obecnie 20 mln mieszkańców. Jestem trochę zmęczony i nie chcę podjąć dyskusji, której nie da się rozstrzygnąć. Z grzeczności przytakuję z podziwem. Exodus ludności z biednych regionów Turcji jak i innych krajów Azji i Afryki ma swój koniec w dawnej stolicy Imperium. Ponieważ trwa on stale, miasto nieustannie się rozrasta i poszerza swoje granice. Nawet specjaliści od demografii nie są w stanie oszacować rzeczywistej liczby mieszkańców.
Nasz hotel nazywa się Grand Ant i mieści w dzielnicy Aksaray. Od taksówkarza dowiadujemy się, że miejsce, gdzie znajduje się nocleg zamieszkują głównie obywatele byłych republik ZSRR i skupia się tu wiele hurtowni i sklepów odzieżowych. Rzeczywiście na witrynach są napisy w języku rosyjskim. Na ulicach również można usłyszeć rozmowy naszych wschodnich sąsiadów. Oprócz biznesu odzieżowego w okolicy jest również sporo night clubów z prostytutkami. Iza nazywa to miejsce centrum sexu i biznesu. W budynku, w którym mieści się hotel oprócz knajpy z kebabami i dwóch sklepików spożywczych są trzy sex kluby. W Stambule często punkty usługowe jednej profesji i sklepy jednej branży skupione są przy tej samej ulicy. Na przykład idąc w kierunku Wieży Galata od Mostu Galata pod górę, w lewą stronę wejdziemy w wąską uliczkę, na której usytuowane są sklepy z elektroniką. Idąc w lewo za Mostem Galata w kierunku Mostu Ataturka mijamy firmy sprzedające materiały budowlane, silniki i wentylatory. Schodząc od Wieży Galata w kierunku Meczetu Yeni przechodzimy obok sklepów muzycznych. Na ulicach za naszym hotelem znajduje się kilkanaście sklepów z częściami samochodowymi. Podobnych przykładów mógłbym wymieniać wiele. Lokalizacja konkurencyjnych firm w sąsiedztwie na pewno jest bardzo wygodna dla kupujących. Klienci w łatwy sposób mogą wybrać najatrakcyjniejsze produkty. Patrząc na to z perspektywy sprzedawcy, trudno na początku dostrzec logikę takiego postępowania. Okazuje się jednak, że to zjawisko ma naukowe uzasadnienie w ekonomii. Zostało opisane przez współczesnych naukowców i nazwane teorią gier. Lokalizacja przedsiębiorstw tej samej branży w jednym miejscu, powoduje również skupienie klientów w tym obszarze. Firma, która chce przyciągnąć na swoją stronę kupujących, musi wyłożyć na ten cel duże środki. Zazwyczaj przynosi to oczywiście skutek, do czasu, gdy przedsiębiorstwo z drugiej części miasta nie zainwestuje więcej i nie odbije klientów. Walka o klientów jest bardzo kosztowna i sprzyja fizycznemu rozproszeniu kupujących. Żadnemu przedsiębiorstwu nie opłaca się walczyć z konkurencją nadmiernie obniżając cenę, ponieważ to spowoduje obniżenie cen u innych i wszyscy będą zarabiać mniej. Mamy do czynienia z niepisanym układem, w którym wszyscy działają tak, by osiągnąć jak największy zysk dla siebie lecz jest to możliwe tylko wtedy gdy realizują wspólną strategię. Lokalizacja firm w swoim sąsiedztwie ma jeszcze jedną zaletę. Daje możliwość śledzenia konkurencji. Sprzedawca opon nie musi mieć działu marketingu. Wystarczy, że wyjrzy przez okno i zobaczy, co nowego ma kolega na stoisku obok. Doświadczenie handlowe tureckich przedsiębiorców wynika z tradycji, która kształtowała się przez setki lat.
Dzień targowy
Wstajemy rano i udajemy się na śniadanie, które jak na standard trzygwiazdkowego hotelu jest bardzo biedne. Na ciepło tylko krojone parówki, co drugi dzień w wersji mieszanki z keczupem, trochę marnych wędlin typu mielonka i słabej jakości serwów. Kawa to płyn niewiadomego pochodzenia. Dobry humor poprawia nam jednak herbata i kawałek niezłego ciasta. Plan zwiedzania na dziś to wycieczka szlakiem meczetów. Zaczynamy od tych mniej obleganych przez turystów, a kończymy tak zwanymi punktami obowiązkowymi. Wychodzimy z hotelu parę minut po 10.00, niestety pogoda nie jest najlepsza. Najogólniej mówiąc, cały czas pada. Wszystko dokoła jest szare i bardzo smutne. Pierwsze, co rzuca się w oczy to tłum ludzi na chodnikach i niesamowity ścisk. Przechodnie mijają się bez słowa, ocierając o siebie. Pędzą w swoją stronę. Co pewien czas wyprzedzają nas mężczyźni pchający wózki, przewyższające kilkakrotnie wielkością i wagą ich samych. Światła uliczne pełnią tutaj niezidentyfikowaną rolę, czerwone znaczy tyle samo co zielone. Najważniejszym podzespołem wyposażenia samochodu w tym kraju jest klakson. Pojazd może nie mieć hamulców, świateł, kierunkowskazów musi jednak mieć możliwość wytwarzania sygnału dźwiękowego. Poprzez trąbienie kierowca komunikuje się z otoczeniem, łapie kontakt wzrokowy z innym kierowcą lub pieszym. Potem na migi informuje, co zamierza zrobić. Trzeba pamiętać, że komunikacja kierowcy z pieszym, to raczej dyktat tego pierwszego. Piesi w Turcji podobnie jak kobiety mają tylko teoretycznie równe prawa. Jeszcze zabawniej jest podczas wsiadania do tramwaju. Wysiadający i wsiadający prą do drzwi w tym samym momencie. Tworzy się wtedy niesamowity ścisk. Pierwszy dotrze do celu ten silniejszy lub bardziej sprytny. Często zdarza się, że do tramwaju wchodzą tylko ci najbardziej przebiegli, dla mniej roztropnych brakuje miejsca i muszą czekać na kolejny pojazd. Ten uliczny ścisk, harmider przemieszany z hałasem samochodów i nawoływaniem sprzedawców wszystkiego robi na nas ogromne wrażenie. Cały czas znajdujemy się w Aksaray, czyli dzielnicy, której nie można nazwać turystyczną. Tym bardzie dziwi mnie ten tłum. Mam jeszcze zakodowany obraz Stambułu z przewodnika, jako atrakcji dla turystów. Trochę czasu zajmuje mi oswojenie się z tym całym bałaganem. Idąc do Meczetu Fatih przechodzimy pod akweduktem Bozdoğan Kemeri, którym dostarczano wodę do Konstantynopola z Lasów Belgradzkich, dochodzimy do małego bazaru. To miejsce wynagradza mi wszystkie niedogodności dnia, nawet przestaje padać. Bazar Kadınlar nie przypomina nastawionego na turystów Targu Egipskiego czy Wielkiego Bazaru. W oczy rzuca się swoista naturalność tego miejsca, produkty eksponowane są efektownie, ale bez specyficznego blichtru i tandety. Nie ma cieszących oko turystów opakowań, wszystkie artykuły przeznaczone są do użytku domowego. Jest to miejsce, w którym gospodynie domowe robią codzienne zakupy. Wchodzimy do stoiska z serami. Jest ich tam kilkadziesiąt gatunków. Są sery: typu feta, z ziołami, pleśniowe, wędzone, z różnych regionów Turcji. Wyglądają one jakby były przywiezione z małej rodzinnej mleczarni. Z wytwórni, w której doświadczony serowar wytwarza je od pokoleń, w sposób tradycyjny. Wszystkiego przed zakupem można spróbować. Przy stoisku czuć charakterystyczny zapach zsiadłego mleka. Zresztą zapachy tutaj to odrębna historia. Chwilę dalej wchodzimy do kramu, w którym można kupić przyprawy, orzechy, herbaty oraz słodycze. Herbaty stoją w workach wielkości tych do ziemniaków. Są te tureckie, z nad Morza Czarnego, są również z innych krajów np. z Syrii. Zapach mieszaniny ziół i herbaty tworzy niesamowitą atmosferę. Odnoszę wrażenie jakby czas stanął w miejscu, jakby zniknęły supermarkety, wszechobecna chemia występująca w żywności. Wszystko wydaje się być takie prawdziwe i naturalne. Herbata i zioła, znajdujące się tutaj, są tak autentyczne, że ich obraz tworzy w mojej głowie kolejną idealistyczną opowieść o uprawie i zbiorach tych roślin. Błogość potęgują jeszcze słodycze lokum, które mienią się swoimi nadzieniami i kolorami na półkach. Nie jestem fanem tych słodyczy, zawsze kiedy je jem jestem zawiedziony ich smakiem. Uważam, że lepiej wyglądaj niż smakują. Wychodzę, zdaję sobie sprawę, że moje wyobrażanie o powstawaniu tych produktów jest nazbyt idealistyczne, nie zmniejsza to jednak zauroczenia tym miejscem. Idąc dalej mijamy sprzedawcę granatów. Jego stoisko to duża przyczepa wypełniona świeżo zerwanymi owocami wielkim prawie jak piłka do szczypiorniaka. Owoce granatowca są na tym stoisku naprawdę bardzo duże. Po lewej stronie ulicy znajdują się stoiska mięsne. Uderza nas kolejna fala zapachów, zdecydowanie najmniej przyjemna. Kramy rzeźników wyglądają równie widowiskowo. Na osobach interesujących się kuchnią wiszące na hakach tusze zwierzęce, flaki i podroby nie zrobią może wielkiego wrażenia. Dla ludzi, którzy mięso widzą tylko w postaci kotleta może być to szok. Mieszane odczucia mogą wywołac pieczone baranie głowy równie mocno eksponowane, czasem nawet na widoku obierane przez sprzedawców. Dalej dochodzimy do stoisk z owocami morza. Na stołach pokrytych lodem leżą ryby różnych kształtów, wymiarów i barw. Są również kalmary, krewetki i inne dziwactwa. Moją uwagę przyciągają, kosze z suszonymi rybami. Dotychczas myślałem, że w cywilizowanym świecie ten sposób obróbki rybiego mięsa przeszedł do lamusa. Niestety zabrakło mi odwagi żeby spróbować wysuszoną na wiór rybę. Czas opuścić bazar. Udajemy się w kierunku Meczetu Fatih. Tu przez przypadek trafiamy na inne równie interesujące miejsce. Wchodzimy w kolejną ulicę targową, przeciskamy się przez tłum kupujących i targujących się ludzi. Stoiska z garnkami, ubraniami, zegarkami i tandetną biżuterią ustawione są z dwóch stron wąskiej ulicy. Przekrój asortymentu przypomina trochę były Stadion Dziesięciolecia w Warszawie. Na początku dużą przyjemność czerpię z obserwacji ludzi, są tu tylko miejscowi nie spotkaliśmy żadnego turysty. Wrażenia wynikające z podpatrywania zachowań i innej kultury zostają dodatkowo spotęgowane nawoływaniami z minaretów pobliskiego meczetu. Niestety spacerowanie między straganami z bielizną szybko się nudzi. Tłok jest bardzo męczący, sprzedawane artykuły, podróbki markowych ubrań odrzucają od siebie i nużą. Miejsce tylko na początku wydaje się interesujące, mogę polecić je amatorom modowego piractwa.
Hüzün na moście nr 5
Pogoda w czasie naszego pobyty nie rozpieszcza nas wcale, przed nami kolejny dzień zwiedzania miasta w strugach deszczu. Spacery po szarej, zachmurzonej metropolii stają się bardzo uciążliwe. Pomijam fakt, że po paru chwilach przebywania na ulicy jesteśmy mokrzy. Brak słońca powoduje, że wpadamy w dziwny nastrój. Jesteśmy lekko znużeni, tracimy radość z poznawania nowych miejsc. Zaczynam się zastanawiać, czy stan, który nas ogarnął podczas zwiedzania to sławetny hüzün. Hüzün, w dużym uproszczeniu, to melancholia i smutek, które ogarnia mieszkańców Stambułu. Dokładną definicję tego zjawiska przedstawił Orhan Pamuk w książce Stambuł wspomnienia i miasto. Żeby doznać tego uczucia trzeba być emocjonalnie związanym z tym miejscem. Przyjezdnym pozostaje tylko próba dostrzeżenia go u Stambulczyków. Zgodnie z objaśnieniami O. Pamuka hüzün jest mieszanką bólu i cierpienia z dumą. Chcąc go zaobserwować trzeba znaleźć ludzi zanurzonych w codzienności. Musi być to codzienność podszyta pewnego rodzaju cierpieniem lub trudnościami. Dobrym miejscem do wyśledzenia tego zjawiska miał być Most Galata (Galata Köprüsü). Obecnie funkcjonujący został oddany do użytku w 1994 roku po pożarze i jest jego piątą wersją. Przecina Złoty Róg i łączy dwie europejskie dzielnice Stambułu. Jego ogromna masywna stalowa konstrukcja, pokryta farbą o kolorze pastelowego morskiego błękitu, pod wpływem szarego osadu samochodowych spalin, zmienia się w pochmurne dni w przygnębiające miejsce. Podczas naszego całego pobytu przechodziliśmy tędy kilkanaście razy, o różnych porach. Most jest jedną z wizytówek miasta. Patrząc na niego bez emocji i wyzbywając sympatii z jaką obserwuję otaczające mnie pejzaże, muszę obiektywnie stwierdzić, że Galata Köprüsü jest okropny. Nie chodzi tu o sam wygląd i kolor konstrukcji, a całość przestrzeni. Na chodnikach, po obu stronach przy barierkach stoją wędkarze, ściśnięci jeden obok drugiego. Nie wiem, czy słowo wędkarz jest w tym przypadku adekwatne. Wędkarstwo to hobby, mające dawać przyjemność z łowienia ryb. U mężczyzn sterczących z wędkami nad wodami Złotego Rogu tej przyjemności dostrzec raczej nie można. Złowione ryby są sprzedawane lub stanowią codzienny posiłek łapiących i ich rodzin. Wokół wędkarzy leży mnóstwo śmieci. Są rozrzucone zgniecione plastikowe kubiki po herbacie, co pewien czas wiatr miota po asfalcie papierami i pustymi paczkami papierosów. Przechodząc tędy w deszczowy dzień czuć smród ryb przemieszany z tytoniowym dymem. Co chwilę słychać nawoływania zmarzniętych sprzedawców herbaty i pilafu, którzy ze swoimi wózkami przechodzą z jednej strony na drugą. Trudno w tym miejscu znaleźć radość. Jest szaro, brudno i nijako. Odnoszę wrażanie, że ludzie spotkani tutaj wyglądają jakby byli w pracy, której nie lubią, która jest dla nich koniecznością. Ryby łowi się tu z głodu albo dla pieniędzy. Sprzedawcy napojów, papierosów i sprzętu wędkarskiego (na moście niektórzy wędkarze prowadzą kramy z niezbędnym sprzętem do łowienia) są tutaj bo jest to ich jedyna praca. Zajęcie, które daje możliwość przeżycia im i ich najbliższym. O. Pamuk we wspomnianej powieści pisze również o dumie, którą ma każdy mieszkaniec Stambułu. Mówi, że cierpienie powodowane jest tęsknotą za dawną świetnością Imperium. Nie wiem, może tak jest. Ja odbieram hüzün bardziej przyziemnie i prozaicznie bez inklinacji poetyckich. Do dziś kojarzy mi się on ze smutnymi poławiaczami ryb z szarego Mostu Galata.
Wizyta u Mickiewicza
Idąc od Placu Taksim dawną Grande Rue de Péra, obecnie Istiklal Caddesi skręcamy w lewo w Sakiz Ağaci Cd, dalej przecinamy Tarlabaşı Bulvarı, idziemy prosto w dół, później w lewo w Serdar Ömer Caddesi dochodzimy do Muzeum Adama Mickiewicza. Muzeum mieści się w domu, w którym żył i zmarł w 1855 r. poeta. Przekraczając Tarlabaşı Bulvarı wchodzimy w inny świat. W pamięci mamy piękne sklepy ze znanymi markami mijane przy Alei Niepodległości, tętniące życiem nowoczesne restauracje i kawiarnie rozrywkowego Beyoglu. Te obrazy po zejściu ze szlaku Istiklal Caddesi w lewo i trzech minutach marszu zostają skontrastowane z ruinami starej dzielnicy Pera. Widok starych budynków bez okien, niszczejących i walących się kamienic jest zatrważający i smutny. Mam wrażenia jakbyśmy wchodzili do slumsów. Tracę poczucie bezpieczeństwa, które przez cały czas miałem w tym mieście. Strach potęgują autobusy z policjantami stojące przy Tarlabaşı Bulvarı, wypełnione mundurowymi uzbrojonymi w karabiny maszynowe. Mam wrażenie jakbyśmy przekraczali granicę i wchodzili do dzielnicy, w której prawo już nie obowiązuje. Nie wiem czy autobusy wypełnione funkcjonariuszami stoją tam codziennie, czy był to zbieg okoliczności i policja zabezpieczała jakieś wydarzenie sportowe, może mecz. Idziemy wąską ulicą Sakiz Ağaci w otoczeniu pięknych, ale zniszczonych kamienic. Na budynkach znajdują się dobrze zachowane płaskorzeźby i ornamenty. Nad naszymi głowami wiszą sznury z praniem, przewieszone w poprzek ulicy. Końce sznurków przytwierdzone są do równoległych budynków. Dzielnica w której się znajdujemy była zamieszkiwana w dużej części przez Greków, Ormian i Żydów. Od czasów sułtana Abdülhamida II Pera była świadkiem pogromów mniejszości narodowych. W 1955 roku za przyzwoleniem władz doszło tu do masakry Chrześcijan i Żydów. Dziki tłum sprowokowany fałszywymi informacjami o wybuchu bomby w domu Atatürka w Salonikach, modelowany przez służby specjalne przez kilkadziesiąt godzin dokonywał zbrodni. Mogłoby się wydawać, że zwykli Turcy żyjący w czasach osmańskich w doskonałej komitywie z wyznawcami innych religii nie są wstanie dopuścić się mordowania i gwałcenia swoich sąsiadów, palenia ich sklepów i domów, niszczenia firm. Nacjonalizm pielęgnowany od kilkudziesięciu lat oraz mająca długą tradycję niechęć turecko-grecka dały swoje plony. Obecnie okolice domu naszego wieszcza zamieszkiwane są przez Romów i Kurdów, którzy nie mają żadnych praw własności do tych budynków. Pustostany przejmowane są przez bezdomnych i narkomanów, którzy egzystują tu dewastując okolicę. Może nasunąć się pytanie dlaczego w centrum Stambułu, gdzie nie pozostało już wiele miejsca do zagospodarowania nie zasiedla się Pery. Dlaczego istniejące kamienice nie stają się gotowymi gecekondularami. Odpowiedź wydaje się być prosta. Gecekondu wybudowane na obrzeżach miasta po paru latach, ma szansę stać się własnością jego twórcy wraz z ziemią, na której został postawiony. Właściciele bieda-domów mimo, że postawili je bez pozwoleń często otrzymują od miasta ich legalizację i akty własności. W przypadku kamienic Pery jest to nie możliwe, gdyż byli właściciele lub ich rodziny żyją gdzieś poza granicami kraju i pewnie kiedyś upomną się o swoją własność. Stanie się to bardzo prawdopodobne, gdy Turcja zbliży się do członkostwa w UE. Podejrzewam, że do czasu aż sprawa odszkodowań nie zostanie załatwiona dzielnica będzie umierał tak jak dzieje się to dziś.
Po krótkim kluczeniu i pomocy, której udzielił nam sprzedawca kebabów docieram do celu. Jest przed 16.00, na zwiedzanie pozostała nam ponad godzina. Niestety nie będzie nam to dane. Miły przechodzień informuje nas, że obsługa muzeum nie przestrzega godzin otwarcia, zazwyczaj wychodzi wcześniej, ponieważ i tak tu nikt nie przychodzi.
Słońce w Azji
Pierwszy i jak się okaże jedyny słoneczny dzień planujemy spędzić w azjatyckiej części miasta. Wsiadamy w tramwaj w Akasray i jedziemy do końca przez Most Galata do Kabataş. Ostatni przystanek tej linii znajduje się przy Pałacu Dolmabahçe. Nad brzegiem Bosforu mieszczą się przystanie autobusów wodnych. My udajemy się do tej, z której możemy dostać się do Üsküdar. Idąc na prom Iza zauważa jak młody chłopak gubi szczotkę do czyszczenia butów, ja podnoszę ją i zwracam właścicielowi. Okazuje się, że jest to narzędzie pracy tego nastolatka. Chłopak dziękuje mi bardzo, nadmiernie egzaltując swoją wdzięczność. Zmusza do przyjęcia darmowego czyszczenia butów w ramach rewanżu. Nie chcę się na to zgodzić, ale jego nachalność tłamsi moją asertywność. Po chwili młodzieniec czyści moje buty. Ja czuję się nieswojo. Krótka rozmowa staje się dla niego poligonem doświadczalnym, na którym sprawdza swoje umiejętność stosowania metod wywierania wpływu. Chłopak zaczyna grać na moich uczuciach. Robi to tak umiejętnie, jakby był najlepszym studentem R. Cialdiniego. Opowiada, że pochodzi z biednej Anatoli, gdzie zostawił głodującą rodzinę. Przyjechał do Stambułu z chorym na raka płuc ojcem i musi zebrać na jego operację 10 000 TRY, inaczej on umrze. Jasne staje się, że usługa nie jest dowodem wdzięczności i nie będzie darmowa. Moje zażenowanie sięga zenitu, kiedy ów młodzieniec informuje mnie, że za usługę należy mu się 20 TRY (40 zł). Jestem tak tym zaskoczony, że nie potrafię powiedzieć nic logicznego. Zamiast odejść na pięcie, jak głupek targuję się i daje mu 5 TRY. Ta sytuacja przypomina mi, że w tym mieście mogą przetrwać najsprytniejsi, mój pucybut właśnie taki był. Miasto jest pełne naciągaczy każdej profesji, można ich spotkać przy ważniejszych atrakcjach turystycznych. Nie chcę, żeby obraz mieszkańców Stambułu kojarzył się tylko z „usprawiedliwionym” cwaniactwem. Nie chcę oceniać ogółu przez pryzmat jednego negatywnego zdarzenia. Dlatego opowiem jeszcze jedną historię, o zupełnie innym wydźwięku. Tego samego dnia, kiedy wracamy do hotelu zauważamy jak pewnej zagranicznej turystce, podczas wsiadania do tramwaju, wypada plik pieniędzy. Naprawdę dość pokaźny. Leżące banknoty podniósł dwudziestoparoletni chłopak, który podróżował w towarzystwie dwóch kolegów. Po chwili, gdy tramwaj ruszył podszedł do nieświadomej niczego turystki i zwrócił jej pieniądze. Zrobił to w taki sposób, jakby było to najbardziej oczywiste zachowanie na świecie. Mając w pamięci te dwa różne zdarzenia, które nawet miały miejsce tego samego dnia, można dojść do jednego wniosku. Oceniać należy jednostki, nie całe narody. Nie można wyrabiać sobie opinii na podstawie stereotypów i samemu ich tworzyć.
Rejsy promami bo Bosforze mają niepowtarzalny klimat. W słoneczne dni z górnego pokładu można karmić mewy lub patrzeć jak inni to robią. Gdy jest chłodno, na dolnym pokładzie, sympatycznie piję się herbatę sprzedawaną za grosze przez obsługę statku. Z przystanku Üsküdar udajemy się pieszo wzdłuż Bosforu, w kierunku wielkiego mostu samochodowego łączącego Europę z Azją. Po drodze wchodzimy w boczne uliczki i w małej, spokojnej kawiarni pijemy herbatę. Po ponad godzinnym spacerze zbliżamy się do mostu, niestety przejście pod nim jest niemożliwe. Cała jego okolica okazuje się być terenem wojskowym. W azjatyckiej części Stambułu panuje zupełnie inna atmosfera niż w centrum. Nie ma pośpiechu, tłoku, zgiełku. Kierowcy też jeżdżą jakby ostrożniej. Można natknąć się na stare drewniane domy, które były kiedyś wizytówką miasta.
Odpowiedzi
zastanowiło mnie ...
Wysłane przez jacky6 w
co Was skłonilo do wyboru tak jesiennego terminu wojażu ?
a na marginesie - refleksje / obserwacje życia codziennego - super...
===
to przyjemne żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...
Mogliśmy jechać jesienią
Wysłane przez Łukasz Czarnecki w
Mogliśmy jechać jesienią lub odłożyć wyjazd na przyszły rok. Ponieważ bardzo nam zależało, postanowiliśmy lecieć jesienią nie patrząc na przeciwności min. pogodę.
Miło mi, że się podobało :)
wspaniały reportaż o Stambule.
Wysłane przez Alicja Karwowska (niezweryfikowany) w
Gratuluję Łukaszowi Czarneckiemu obiektywizmu i prawdzie, zawartej w reportażu o Stambule.Przeczytałam z dużą ciekawością i przyjemnością.Spostrzeżenia autora reportażu są bardzo cenne.
Na zwiedzania każda pogoda jest dobra i każda pora roku jest dobra:).
Pucybut
Wysłane przez Uzman (niezweryfikowany) w
Mnie tez pucybut probowal zlapac metoda na zgubiona szczotke. Od razu wydalo mi sie to podejrzane. Z natury jestem nieczuly na ulicznych nagabywaczy wiec na mnie nie zarobil, ale co by nie pisac, pomysl z "gubieniem" szczotki jest przedni.